Legendarni sadownicy – wywiad z Adamem Sikorskim

Wpis archiwalny, oryginalnie pojawił się na blogu applesauce.pl

 

 

Ten artykuł będzie – mam nadzieję – zaczątkiem dłuższego cyklu. Cyklu, w którym osoby może niekoniecznie wam znane, będą dzielić się wspomnieniami z dawnych czasów, które nierozerwalnie były powiązane z Apple. Wypowiedzą się na wiele różnych kwestii: Dlaczego Mac? Jak platforma Apple usprawnia moją pracę? Jak się odnajdują we współczesnym jabłkowym świecie? I wiele, wiele innych. Zapraszamy!

Marek Telecki (MT): Witaj Adamie.
Adam Sikorski (AS): Witaj.

MT: Jesteś osobą, która na rynku Apple w Polsce działa od bardzo długiego czasu, prawda?
AS: Z tego co pamiętam, zanim ja usiadłem do Maków w Polsce było kilka osób, dosłownie kilka: Kuba Tatarkiewicz, Bogdan Jędrzejczyk, Czesiu Niemen i może ktoś tam jeszcze, którzy pracowali na tych komputerach w ogóle. Natomiast był taki moment, 1990 rok gdzie komputery te miały trafić do sprzedaży masowej. Więc to naprawdę zamierzchłe czasy i można powiedzieć, że od tych pierwszych sprzedawanych kartonów moja przygoda z Makami się zaczęła.

MT: Właśnie, jak wyglądało Twoje pierwsze zetknięcie z komputerami Apple?
AS: To bardzo ciekawa historia jest, ponieważ po studiach pracowałem w pewnej firmie, gdzie kolega zaproponował mi żebyśmy zrobili taką prywatną szkolę komputerową. Przygotowaliśmy lokal, wszystko fajnie, zwolniłem się z etatu po czym okazało się, że ten lokal znajduje się w miejscu gdzie miasto podniosło czynsz 2-3 razy i musieliśmy zrezygnować. Ja zostałem bez pracy i zacząłem szukać, rozpytywać po ludziach. Kolega, Wiktor Żwikiewicz (który zresztą później robił wiele rzeczy graficznie na Makach), którego znałem z klubu fantastyki zadzwonił do mnie z informacją “Szukamy kogoś, kto się zajmował komputerami wcześniej. Coś wiesz o Makach?” – “nie mam pojęcia co to jest w ogóle” – odpowiedziałem. “A postscript?” – “no o postscripcie coś tam słyszałem”. Poszedłem więc na spotkanie, okazało się że mój były nauczyciel (niecałe dwa lata starszy ode mnie) Grzegorz Grosskreutz mnie przyjmował wtedy, zadał serię pytań, na które pisemnie musiałem odpowiedzieć. Odnośnie wspomnianego postscriptu to ciekawe były odpowiedzi innych kandydatów, np. “postcript to jest taki system sterowania myszką” [śmiech]. Byłem więc jedyną osobą, która coś w tym temacie wie, więc z klucza mnie wzięli, a ja nic nie wiedziałem o Makach… To był gdzieś październik, listopad 1990 roku.

MT: Czy później rozwinięciem idei, która przyświecała tamtym osobom był Madland?
AS: Tak, tzn. taką ideę fix aby wprowadzić Maki do Polski miał Bogdan Jędrzejczyk, człowiek który wcześniej sporo jeździł po świecie i miał do czynienia z tymi komputerami. I chciał na bazie biznesu, który prowadził w Polsce stworzyć przedstawicielstwo Apple. To był w zasadzie początek choć zaczynaliśmy od takich rzeczy jak naświetlarki, które z Makami działały mieliśmy małe studio graficzne, ale w zamyśle było to wszystko po to byśmy się z tym sprzętem oswoili i ostatecznie mogli stanowić wsparcie zaplecza biznesowego tego przedstawicielstwa, które miało powstać.

MT: Czy w tym czasie obowiązywał jeszcze COCOM? Potrzebne były zezwolenia na ten sprzęt?
AS: Tak, choć nie na wszystkie urządzenia. Pierwszy komputer jaki bardzo dobrze pamiętam, na którym pracowałem, Macintosh IIfx musiał mieć specjalne pozwolenie COCOMu właśnie i musiała być jawna informacja gdzie on stoi.

MT: Czyli sprzęt, na którym pracowaliście był nabyty oficjalnymi kanałami?
AS: Tak, tak! To było wszystko załatwiane oficjalnie. Były rozmowy z Apple o przedstawicielstwie, zresztą uwieńczone sukcesem, bo to przedstawicielstwo powstało później, w roku 1991. Nie była więc to szara strefa, prywatna inicjatywa tylko normalny biznes, który miał funkcjonować.

MT: Czy ta Wasza pierwsza firma nazywała się Madland?
AS: Nie, to zresztą też długa historia, ponieważ pierwszy pomysł na nazwę firmy to było Jabłko. Już mieliśmy wizytówki z taką nazwą ale się okazało, że dla amerykanów jest to zbyt dosłowne tłumaczenie Apple i oni nie pozwalają na to. No i powstał Sad jako centrala, natomiast Madland był pierwszym detalicznym sprzedawcą. Sad był partnerem biznesowym Apple czyli IMC (Independent Marketing Center) a Madland VAR (Value Added Reseller). Sad prowadził sam tylko duże kontrakty, np. dla szkół, centralne rzeczy.

 

 

MT: Czy od samego początku było tak, że Sad był w Warszawie a Madland w Bydgoszczy, czy obie firmy były najpierw w Bydgoszczy?
AS: Nie, nie tak. Najpierw było przywiezionych do Bydgoszczy kilka komputerów przeznaczonych do nauki i zapoznania się. Od spraw technicznych, postscriptu, programów byłe w zasadzie tylko ja. Grzegorz Grosskreutz zajmował się innymi rzeczami, jak bazy danych. W naszym małym studio graficznym przygotowaliśmy kilkanaście projektów w oparciu o ten sprzęt makowy już (pierwszy raz wtedy widziałem skaner [śmiech]). Była naświetlarka, drukarka laserowa, którą we trzech się nosiło bo nie była taka leciutka. I to był taki przyczółek by się tego sprzętu nauczyć. Jednocześnie były prowadzone rozmowy z Applem i gdy udało się je sfinalizować zapadła decyzja, że w Warszawie powstanie centrala, studio w Bydgoszczy nadal będzie funkcjonować jako osobny organizm. Przy czym całe to zaplecze studia przez pierwsze miesiące siedziało w stolicy i pomagało zorganizować i uruchomić to przedstawicielstwo. Natomiast Madland powstał później, po ustanowieniu przedstawicielstwa, gdzieś w drugiej połowie 1991 roku.

MT: Jak się zatem nazywało to studio?
AS: Studio najpierw nazywało się MadMac potem ktoś uznał, że Apple znów może się czepiać słowa “Mac” w nazwie, ktoś inny więc wymyślił MadPear (Szalona Gruszka) ale się nie przyjęło i został na końcu Madland. I cztery lata firma pod taką nazwą funkcjonowała. Czyli firma Madland miała studio graficzne (i mały oddział handlowy) pod tą samą nazwą w Bydgoszczy, oraz główny, duży oddział handlowy w Warszawie. Później jeszcze powstał mały oddział handlowy w Poznaniu.

MT: Czy Twoja współpraca w Sadzie ograniczała się do tego okresu “rozruchowego” a główne działania prowadziłeś w Madlandzie?
AS: Ja miałem stosunkowo niewielkie kontakty w Sadzie, później – pamiętam – była akcja, zestaw specjalny dla prawników i myśmy z Piotrem Wesołowski wtedy się zadeklarowali, że możemy prowadzić tę sprawę i to był taki większy bezpośredni kontakt z Sadem. Był kontrakt między Sadem a naszą firmą, którą już wtedy wspólnie prowadziliśmy (S.O.S. s.c.). Generalnie, co było potrzeba to Sad zlecał Madlandowi, no a tutaj w Madlandzie to już sobie dzieliliśmy pracę, bo już tych ludzi technicznych potem było coraz więcej.

MT: O ile dobrze pamiętam, byłeś odpowiedzialny za makową wersję programu SuperMemo?
AS: A tak, rzeczywiście, ale to już dużo później. Bardzo prężnie działająca w swoim czasie firma SuperMemo World chciała wydać wersję na Maka i już nie pamiętam czy oni się do nas zwrócili czy ja do nich, czy ktoś inny. W każdym bądź razie padło na to, że możemy taki projekt zrobić. Było to chyba 1995 rok, w zasadzie końcówka firmy Madland, która zniknęła bodajże w 1996 roku. A w 1995 roku my, tzn. ja z Piotrem Wesołowskim, byli pracownicy Madlandu, założyliśmy własną firmę, która się nazywała S.O.S., i część spraw madlandowych, w tym wersję makową SuperMemo przejęliśmy. I rzeczywiście ja ten program pisałem od początku, chociaż szczerze mówiąc no to była trochę partyzantka. Ludzi, którzy pisali na Maka w Polsce można było wtedy na palcach jednej ręki policzyć. To była taka samoróbka, bo sam się wszystkiego uczyłem i nie można powiedzieć by to był jakiś bardzo profesjonalny program. Był, działał, robił to co trzeba rzeczywiście, nauka była, ale w żadnym stopniu dziś nie byłbym z tego programu zadowolony. Wszystko w zasadzie do poprawki, co tam zrobiłem się kwalifikuje [śmiech]. Jako ciekawostkę dodam, że logo tego programu stanowiło nadgryzione serduszko, stylizowane na jabłko Apple.

 

 

MT: Kwestia wprowadzenia Maków na polski rynek, jak przypominasz sobie, co stanowiło największy problem? Czy obwarowania COCOM czy jakieś inne?
AS: Powiem tak, ja mało pracowałem przy tym od strony handlowej, głównie od strony technicznej więc największą barierą była nieznajomość platformy, zresztą do dzisiaj jest. Jest oczywiście lepiej, bo są iPhone’y, ale i tak z tego co widzę system operacyjny jako taki jest bardzo słabo znany ludziom, mówią – “a ty masz jakieś dziwne windowsy”. Wtedy to w ogóle była masakra pod tym względem, bo nikt nie wiedział. Tam był DOS i koniec i właściwie tylko to się liczyło, Maki to był zupełnie inny świat i naprawdę niewielka grupa ludzi wiedziała cokolwiek. Głównie były to osoby, które wcześniej pracowały na stacjach Silicon Graphics, nawet wiem że robiliśmy pokazy w Gdańsku na Akademii Sztuk Pięknych zdaje się czy podobnym wydziale. Czyli głównym problemem było to, że trzeba było ludziom wytłumaczyć co to w ogóle jest. Tak więc była tutaj duża praca do zrobienia w sensie edukacyjnym powiedzmy, żeby ten rynek powstał dopiero.

MT: Mac był pierwszym komputerem ze spolszczonym systemem operacyjnym, tak?
AS: Tak, wejście Maka do Polski było od zera robione z takim bardzo profesjonalnym podejściem. Pamiętam jak dziś, gdy Bogdan Jędrzejczyk pokazywał nam po podpisaniu wstępnych porozumień z Apple: “Proszę bardzo, tu macie plan jak co wprowadzamy”. Jaka jest ścieżka krytyczna, które działania trzeba wykonać najpierw, które potem, jak lokalizacja będzie przebiegała, ilu ludzi potrzeba – to wszystko mieliśmy rozpisane. W momencie, kiedy Apple zdecydował się tutaj wejść, był komplet dokumentacji potrzebnej do spolszczenia systemu. Jedną z osób, które wykonywały tłumaczenie był właśnie Grzegorz Grosskreutz, prowadził też nad tym nadzór. O, ciekawostka a’propos tłumaczenia: router pierwotnie jak po polsku się nazywał? Dróżnik [śmiech]. Szukano takich bardzo polskich wyrazów, nie zawsze to się dobrze udawało…

MT: Czy właśnie to, że system był po polsku pomogło w popularyzacji komputerów Apple?
AS: Tak, to bardzo pomogło, to wielu ludzi przekonywało. Niestety prawda jest taka, sam system to niewiele, spolszczone muszą być też programy. Na systemie, fajnie, można nauczyć się obsługi komputera, ale na tym się nie popracuje. Musi być edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny, itd. I to się troszkę później urodziło, jednym z takich pierwszych pakietów był Great Works, też całkowicie po polsku, z grubym podręcznikiem po polsku. Teraz to nie wydaje się takie niezwykłe, ale wtedy to było naprawdę wyjątkowe ponieważ rzadko w Polsce kupowano legalnie oprogramowanie, najczęściej były kopiowane, natomiast podręczniki do tych programów tłumaczył pan Bielecki, który tak naprawdę tłumaczył podręczniki wydawane przez inne firmy. Kwestia praw autorskich nie funkcjonowała tak jak dziś, więc program zdobywało się jak kto mógł, a podręcznik był tłumaczony i wydawany przez niezależne wydawnictwa. Tutaj nie było takiej partyzantki ponieważ wszystko było robione profesjonalnie, producent dawał pełne materiały, przedstawiciel miał obowiązek zrobić lokalizację systemu, programów, podręczników. My jeszcze później różne książki dotyczące Maków pisaliśmy po kawałku, każdy jakiś rozdział dodawał od siebie.

MT: Miałeś też epizod z tworzenie programów dla iPhone.
AS: A tak, miałem ale to już dużo później, zresztą o tym doskonale wiesz, bo żeśmy to razem robili [śmiech].

 

 

MT: Ja znam przyczyny dlaczego zaniechałeś tego, natomiast czy rozważasz powrót do tematu – biorąc pod uwagę np. Swift, zaprezentowany przez Apple na WWDC?
AS: Powiem tak, gdybym miał nowo wybierać ścieżkę zawodową to na pewno chciałbym być programistą, bo to jest to co bardzo lubię robić. Natomiast od czasów, kiedy byłem dobrym programistą (czyli początek lat 90-tych) tyle rzeczy się zmieniło a ja w tym nie uczestniczyłem, nie miałem na bieżąco tej wiedzy uzupełnianej i w tej chwili nie byłbym absolutnie w stanie tego dobrze zrobić. To właśnie spowodowało, że zarzuciłem pisanie na iPhone, bo wymagało to jeszcze wiele nauki ode mnie. Poświęciłem mniej więcej półtora roku nauki aby opanować to na tyle by udało się te programy stworzyć – coś tam się udało jak wiesz. Wydaje mi się że to dużo za mało jeszcze…

MT: W tej chwili zajmujesz się zupełnie czym innym, ale do tej pory pozostałeś wierny platformie, tak?
AS: Tak, w zasadzie od kiedy pierwszy raz zasiadłem przed Macintoshem, to do dziś wykonuję wszystkie prace tylko na Makach. Mam gdzieś jakiegoś peceta w domu, ale tylko z uwagi na kilka aplikacji, występujących tylko na platformę Windows (ZUSowskie, itp.) i niektóre gry, które nie ukazały się na Maka. Ilość oprogramowania na PC ciągle jest większa niż na Maki, choć to już tak nie boli.

MT: Chyba sporo masz tych Maków i to z różnych epok?
AS: Jeśli policzyć wszystkie łącznie z tymi, które teściom postawiłem, to na pewno kilkanaście. Aktualnie aktywnie działających jest sześć. Od G4-ki, której używam, bo mam Photoshopa na PPC do Maca mini na Intelu (jeden z pierwszych modeli).

MT: A jeśli chodzi o urządzenia pracujące pod iOS?
AS: Tylko iPhone. Był jeszcze iPod touch, ale to też zabawna historia bo najpierw miałem zupełnie pierwszą wersją iPoda, biały klasyczny (ze złączem FireWire) , i używałem go bardzo często jako dysk zewnętrzny. Bardzo sobie to rozwiązanie chwaliłem. Dysk jak dysk, 1.8” zdaje się, po kilku latach zaczął niedomagać. Więc stwierdziłem, że sobie kupię nowszą wersję iPoda i się zdziwiłem, że w tak samo prosty sposób nie dało się go używać jako dysku przenośnego. Po około dwóch miesiącach walki trafił do szuflady, ale w końcu znalazł bardzo dobre zastosowanie, ponieważ mój teść, który jest połowicznie sparaliżowany dostał go kiedyś ode mnie tak, do obejrzenia. I jak go dostał do ręki to nie wypuścił do dzisiaj, po prostu jedną ręką sobie bardzo dobrze radzi z tym urządzeniem, obsługuje cały czas. Dziś ma co prawda nowszą wersję, ale ten sam mechanizm. Zatem iPod touch znalazł sobie u nas w domu zupełnie inne miejsce niż było planowane.

MT: To, że wtedy nie udało się podłączyć dysku iPoda touch do komputera było zdaje się wynikiem tego, że nie było jeszcze sklepu App Store, a co za tym idzie, oprogramowania pozwalającego na taki manewr.
AS: Tak, ale nawet dziś nie da się chyba uruchomić Maka z dysku iPoda. Przynajmniej ja nie znam takiej możliwości. A tego pierwszego iPoda właśnie w ten sposób między innymi używałem, miałem awaryjny (ratunkowy) system.

MT: A masz jeszcze tego pierwszego iPoda?
AS: Mam, ale on jest rozebrany bo w nim grzebałem aby dysk wymienić.

MT: Bo są sposoby, wymiany wewnętrznego dysku na kartę pamięci…
AS: Tak, też o takiej możliwości słyszałem. Ja zresztą nawet odpowiedni dysk zakupiłem ale jak to bywało z Apple, do urządzeń trafiały określone serie, z “pobłogosławionym” firmware i ten mój nie chciał zadziałać.

MT: Co zabawnego pamiętasz z tych dawnych czasów?
AS: Hmm, to opowiem może anegdotę z początku wprowadzania Maków do Polski. Komputery te posiadały takie bardzo podobne okrągłe łącza: szeregowe (RS232 / LocalTalk) i do myszy/klawiatury (ADB), prawie identyczne, różniły się ilością i rozłożeniem pinów. Któregoś razu przychodzimy do pracy i nic nam nie działa. Szukamy… mysz nie działa, łączności brak, no co się stało? Po pół dnia walki okazało się, że pani sprzątaczka tak szybko sprzątała, że powypadały jej te kabelki no i włożyła je tylko, że odwrotnie. Nie wiem jak to się jej udało, na siłę wcisnęła i zadowolona poszła do domu. Cud, że to wszystko się nie uszkodziło, nie popaliło – to historia, którą pamiętam do dzisiaj [śmiech].

MT: Wiele osób dzieli rozdziały w istnieniu firmy Apple na ten gdy był Stefani na obecny, pod rządami Tima Cooka. Jak Ty oceniasz kierunek, w którym rozwija się i podąża Apple? Sam pamiętam czasy, kiedy Apple niby jakoś funkcjonowało, ale doszło też do momentu, gdy firmie groziło bankructwo. Dziś sytuacja wygląda inaczej.
AS: Zacznę od końca, ponieważ ja raczej słabo na bieżąco obserwuję co się dzieje, jestem już w zasadzie tylko użytkownikiem i nie mam jakichś specjalnych wymagań, potrzeby nowego oprogramowania, działam na bardzo starych rzeczach. W związku z tym wystarcza mi również ten stary sprzęt, który posiadam. Natomiast jeśli chodzi o ocenę historii Apple to dostrzegam niewątpliwie duży wpływ Jobsa na te pierwsze konstrukcje i na to, że później uratował firmę. W momencie, kiedy wydawało się, że pomysł na biznes bez Jobsa też jest świetny, bo miały być klony Maków – ja zresztą tych klonów dużo instalowałem, to mogę powiedzieć jak one faktycznie działały i miały tą makową spójność powiedzmy, a różnie z tym bywało. Ten pomysł nie wypalił i o mało co skończył się bankructwem i faktycznie uratowanie firmy, to jest uważam zasługa Jobsa. Cokolwiek by nie mówić, ja go jako człowieka nawet jakoś nieszczególnie nawet lubię, nie można mu odebrać jednego, że on był wizjonerem. Miał rewelacyjne pomysły, warto tu przypomnieć Newtona…

MT: Ale de facto Steve Jobs zabił Newtona po powrocie do Apple.
AS: Zabił dlatego, że za wcześnie z nim wyszedł. Jobs chciał uzyskać to co teraz jest normalnie gdy korzystamy z iPhone, np. wymiana informacji, wizytówek na spotkaniu między urządzeniami mobilnymi. Ale to było ponad dwadzieścia lat temu, więc nic dziwnego, że się nie przyjęło. Nie było zresztą technologii wystarczających żeby te rzeczy się działy. Zresztą sporo inny ciekawych pomysłów wtedy było, jak rozpoznawanie mowy i obrazu. I to było wiele lat temu, właśnie w okolicach 1995 roku, zdaje się. Może troszeczkę później, ale niewiele. No to do dziś w zasadzie z tymi technologiami tak do końca elegancko się nie uporano. Generowanie dźwięku OK, mowa też działa można powiedzieć, ale np. rozumienie tekstu, tak by można było mówić a komputer w edytorze automatycznie pisze też perfekcyjne jeszcze nie jest.

MT: IBM miał ViaVoice czy coś takiego, a Apple wprowadziło PlainTalk (wraz z Speakable Items) w 1993 roku bodajże (bo syntezator był dużo wcześniej). Dzisiejsze rozwiązania działają dużo lepiej, choć nadal problem stanowi ograniczenie rozpoznawania do jednego języka. Bo jak mówimy np. po polsku i wtrącimy wyrażenie w języku angielskim to się system pogubi.
AS: Te projekty, których nazw niestety nie pamiętam, one zakładały nawet rozróżnianie dialektów. Miało być tam nagrane ileś tekstów z różnych języków i na podstawie tego komputer miał znajdować składowe elementarne i rozpoznawać dźwięki. Nie za bardzo to się udało. Za wysoki pułap na tamte czasy.

MT: To teraz pytanie z innej beczki: jakich programów na Maku i na iPhonie używasz najczęściej?
AS: Na iPhone używam programu do telefonowania [śmiech]. Mam coś tam poinstalowane, ale nie używam czegoś konkretnego na dłuższą metę. Na Maku to zupełnie inna historia, bo np. bez Quark XPressa to ja w ogóle nie funkcjonuję.

MT: Jeśli chodzi o komputery to pracujesz już tylko pod OS X czy nadal jesteś zmuszony korzystać z systemu w wersi klasycznej?
AS: Nie, Mac OS 9 mam tylko na PowerMac G4 i tylko z powodu, że mam oryginalnego Photoshopa pudełkowego, właśnie pod 9-tkę. Czasami, żeby nie szukać, nie marnować czasu biorę po prostu narzędzie, które znam i mi wystarcza. Dlatego odpalam Mac OS Classica ale to bardzo sporadycznie już w tej chwili, bo mało graficznych rzeczy robię. Natomiast bardzo dużo tekstów piszę i przetwarzam, dlatego QXP (wersja 8) to moje podstawowe narzędzie pracy. Dosyć często używam też NeoOffice, głównie jako arkusza kalkulacyjnego.

MT: A jeżeli chodzi o Windowsa? [śmiech].
AS: Jakiego używam? XP [śmiech].

MT: Jesteś praktykującym, zapalonym graczem.
AS: Tak, mniej już teraz ale rzeczywiście był taki okres, że bardzo dużo gier kolekcjonowałem. Z graniem nie było aż tak namiętnie, ale cały czas lubię sobie z pół godziny dziennie “popykać”.

MT: Twój ulubiony gatunek gier? Albo może tytuł?
AS: Na pewno gatunek – RPG, to jest mój ulubiony, a gra Star Wars: Knights of the Old Republic (Lucas Arts) – to jest zdecydowanie numer 1, dalej Morrowind (Bethesda) i Gothic. Mam również SW: KotOR oryginał na Maka (chyba jedyna gra, którą mam na Maka [śmiech]). Na Maka było dużo darmowych gier dołączanych do komputerów, pamiętam tytuł, który robił wielkie wrażenie: Daedalus Encounter.

MT: Zgadza się, pamiętam że w DE było wiele scen FMV (Full Motion Video), a wielką frajdę sprawiało wysoki poziom interakcji.
AS: No to był ten czas kiedy hasło “multimedia” robiło furorę, choć pierwsze napędy optyczne kosztowały fortunę.

MT: Dziękuję za rozmowę i życzę owocnego i bezproblemowego czasu z produktami z nadgryzionym jabłuszkiem.
AS: Ja również dziękuję.

Od siebie dodam, że Adam Sikorski był jedną z osób, która mnie zatrudniała, gdy byłem jeszcze na 5-tym roku studiów. Nie skrzywił się a wręcz ucieszył, że mam Amigę i doświadczenie z innym systemem niż DOS/Windows. Co więcej, to właśnie Adam zaszczepił we mnie apetyt na jabłka, nauczył wiele w tematach rozwiązywania problemów sprzętowych i programowych oraz przybliżył bardzo mocno wspomnianego Quarka.

Legendarni sadownicy – wywiad z Adamem Sikorskim
Tagged on: